Czy książka, której akcja toczy się na mroźnej Antarktydzie, może być jednocześnie ciepła, jak pierzyna ukochanej babci? Ano może!
Veronica McCreedy to 85-letnia wytworna starsza pani, której powściągliwość w okazywaniu uczuć, natręctwa i upór nie są obce. Kobieta mieszka samotnie w nadmorskiej posiadłości, a jedyne wsparcie, jakie ma, może znaleźć w swojej pomocy domowej, Eileen. Pewnego dnia starsza kobieta prosi gosposię, aby ta pomogła odnaleźć jej jakiegoś żyjącego członka rodziny, ponieważ chciałaby przepisać na kogoś swój majątek. Niedługo po tym w życiu Veronici pojawia się Patrick, jej wnuk. Pojawiają się też pingwiny i pomysł szalonej wyprawy na Antarktydę.
Ta książka udowadnia, że nawet jeśli to, co planujemy, nie idzie po naszej myśli, to zawsze możemy znaleźć taki bodziec, który nas podniesie i sprawi, że nie będziemy czuli się w tym samotni. Życie Veronici nie było usłane różami. Było w nim dużo smutku i rozczarowań, które ukształtowały jej charakter i sprawiły, że stała się oziębła i niedostępna. Ale to pobyt wśród pingwinów przypomniał jej te dobre momenty, których, mimo iż było niewiele, odcisnęły swój ślad i sprawiły, że samotność zaczęła się od niej oddalać. Przyznam, że przez długi czas główna bohaterka nie mogła zaskarbić sobie mojej sympatii. Ta roszczeniowa, dumna i oskarżycielska dama ogromnie mnie irytowała, ale im bardziej poznawałam jej historię i im bardziej lód na jej sercu zaczynał topnieć,...