Życie nie zawsze jest łaskawe. Czasem wydaje się, że już zawsze będzie wystawiać nas na próby, żądać wyrzeczeń i nie przyniesie niczego, co ściągnie z barków ciężar przytłaczającej codzienności. Lecz ono, wbrew pozorom, lubi zaskakiwać, przypomina rollercoaster i nigdy nie wolno tracić nadziei na zmianę jego kierunku. A nie ma bardziej sprzyjającego czasu na lepsze chwile niż końcówka roku, która ma tę moc, by stać się magiczną.
Elle nie narzeka na swój los, choć miałaby do tego pełne prawo. Jako samotna matka wręcz staje na głowie, by związać koniec z końcem i nie zawsze jej się to udaje. Swojego syna kocha ponad wszystko, choć życie z czarnoskórym chłopcem w maleńkim miasteczku, nie należy do najprostszych. Pracuje ciężko jako kelnerka i właśnie w przydrożnym barze może liczyć na wsparcie przyjaciół. Bez rodziny, bez zaplecza finansowego, z wciąż bolesnym wspomnieniem przedwcześnie zmarłego męża, dzielnie toczy swoje bitwy o lepsze jutro, lecz ono uparcie nie nadchodzi. I nagle w jej życiu pojawia się człowiek, który staje się zagadką ale i zbawieniem dla jej trudnego losu.
William walczył na wojnie w Wietnamie i nawet nie znając jego życiorysu można śmiało stwierdzić, że ten czas odcisnął na nim swoje piętno. Ma tajemnice, którymi nie chce się dzielić, a wspomnienia wielokrotnie zdają się go przytłaczać. Nie wywiera dobrego pierwszego wrażenia, lecz przy bliższym poznaniu okazuje się człowiekiem niezwykle dobrym i empatycznym, służącym bezinteresowną pomocą. Niestety, on sam nie ma o sobie najlepszego zdania i nie dostrzega tego, co widzi w nim chociażby Elle. Czy uda mu się zmienić nastawienie i zawalczyć po raz kolejny o swoje życie?
"Ulica Noel" to moje pierwsze spotkanie z piórem Autora. Lubię męski punkt widzenia w tworzeniu romansów i zdecydowanie da się go wyczuć w tej książce. Jest dość oszczędna w słowach, nie znajdziemy tu przydługich opisów czy gruntownego przedstawienia wydarzeń, co może się wydawać dużą stratą dla powieści. Jednak jakimś sposobem, Evans potrafi w dość powściągliwej narracji, przekazać całe mnóstwo emocji i zaangażować w lekturę. To piękna opowieść, dająca mnóstwo nadziei i niosąca ze sobą otuchę. Opowieść o przytłaczającej samotności, budzącej podziw woli walki oraz dobroci, jaką potrafi okazać jedynie drugi człowiek, a która często jest po prostu niezbędna, by dalej żyć. Umieszczona w czasach dla mnie nieco historycznych, bo w 1975 roku, świetnie ukazuje trudy życia w małej społeczności i wiążące się z tym rasistowskie poglądy. Wielokrotnie serce mi się krajało nad losem Elle i jej syna, Dylana, którzy musieli stawić czoła wielu przeciwnościom. Lecz również historia Williama chwyta za serce i duszę, okraszona jest ogromnym cierpieniem i trudnym do opisania poświęceniem ale i siłą, która pozwoliła mu przejść przez piekło. Znakomicie zostały tu poruszone wątki wojny, bycia weteranem, samotną matką oraz czarnoskórym, które obecnie wydają się być dla większości czymś oczywistym, jednak warto pamiętać, że nie zawsze tak było. To naprawdę warta poznania książka, idealna na ten zimowy czas i bardzo się cieszę, że po nią sięgnęłam.