Tonia doznaje od życia wszelkiego zła, jakie tylko można sobie wyobrazić. Srogi ojciec, matka zajęta synem, nieudane małżeństwo okupione łzami, kalectwo syna, a w końcu nieuleczalna choroba. Pomimo przeciwności losu, nie poddaje się. Walcząc i usilnie poszukując szczęścia, na nowo odkrywa w sobie kobietę. Wyjeżdża do Niemiec, a później do Francji, aby w Paryżu podjąć najważniejszą decyzję swojego życia. Podziwiałam Tonię. Była dzielna i twarda. Nie mogłam uwierzyć, że w tak kruchej istocie może być tyle determinacji. Zaprzyjaźniła się z chorobą, ale czyniła to tak, jakby te relacje przebiegały według reguł, które ona ustala, nie pozwalała na destrukcyjne pustoszenie organizmu. Rak pozbawił ją biologicznej kobiecości, ale z psychiką toniną nie dawał sobie rady. Po powrocie z kliniki onkologicznej, jakby wbrew wszystkim przesłankom medycznym, Tonia epatowała kobiecością. Nie wiem, na ile to była poza, na ile nieświadomość. Tonia przyjęła do wiadomości werdykt lekarzy: ?Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, reszta należy do pani?. I Tonia budziła w sobie moc. Wyciągała ją ze wszystkich zakamarków swego ciała, umysłu. [...] Wieczorem leżąc w łóżku, jedną ręką obmacywała swoje ciało, identyfikowała na nowo wszelkie kształty: zagłębienia, wypukłości. Nie znalazła niczego na ciele, ale wiedziała, że rak przyczaił się wewnątrz, od środka, z daleka od wścibskich oczu. Zrodził się w niej ni to lęk, ni to wstręt do siebie. Ogromna niemoc. Jak miała walczyć z czymś, co nie mieściło się w sferze jej wyobrażeń, skoro nie czuła żadnych skutków owego działania? Jej ciało ? znane od urodzenia ? wydało jej się obce, skażone, wybrakowane. Zatknęła głowę w poduszkę i zaczęła płakać. Ale to były jedyne łzy w chorobie.