Wiecie co? Niektóre książki smakują jak gorzka czekolada, polane budyniem o smaku cytryny z posypką w kolorze zgniłej pomarańczy. Mam nadzieję, że wasza wyobraźnia działa, bo teraz wyobraźcie sobie, że ta pozycja smakuje jak różowe lody malinowe z dodatkiem słodkiej śmietany poprzekładane kawałkami kiwi polane sokiem winogronowym bez pestek! No po prostu miodzio! Aż serce mnie boli na samą myśl, że nie znałam wcześniej tej cudownej autorki. Pomimo tego, że opowieść jest jak kawa late, którą się zna, a mimo tego nadal smakuje, to jednak styl, jakim została napisana jest jest jak słowo miłość, z czego dwie ostatnie literki dodatkowo można połączyć w serduszko. Jest słodki jak poziomki w śnieżce, nieprzewidywalny jak burza śnieżna latem i taki magiczny, jak bańka mydlana, która osadza nam się na dłoni, mieni tysiącami kolorów i nie pęka! Autorka stosuje tutaj porównania do wszystkiego, jakby zebrała wszystkie słowa świata do jednej szkatułki z płatkami róż i używając ich wytwarzała przy tym aromat kwiecistej uległości. Poznajcie zatem uroczą Norę, która sama wygląda jak paleta kolorów, ma barwny styl wypowiedzi, zerwała ze swoim chłopakiem z tajemniczych powodów, a teraz po latach ma zacząć z nim pracować. Jej usmarowana miodem dusza wciąż rozpuszcza się pod wzrokiem byłego chłopaka, który obecnie traktuje ją jak oset w sandałkach. Przez lata, kiedy się nie widzieli, udało jej się spełnić marzenia do których dążyła, lecz podejmując się pracy z Derekiem nie wiedziała, że kro...