„Trudno polubić tę postać. Nikołaj Tarabas zdaje się przeciwieństwem Mendla Singera, pamiętnego Hioba z powieści, którą Roth ogłosił cztery lata wcześniej. Mendel był pobożny, bogobojny, prosty. Był całkiem zwyczajnym Żydem, a jego życie, zanim Bóg zapragnął go wypróbować, «płynęło spokojnie, niby nikły, nędzny strumyk pośród ubogich brzegów». Tarabas, niegdyś chrześcijanin, teraz bezbożnik o mrocznym sercu, któremu pozostała wiara w siłę, fatum i cygańskie wróżby, «niekiedy czuł się jak stary człowiek, który tęskni za straconym życiem, któremu jednak nie zostało już dosyć czasu, by zacząć nowe». Tamten – skromny nauczyciel o niewinnej duszy; ten znowuż – zawodowy oficer, włóczęga, morderca i wreszcie święty pokutnik. Obydwaj nieszczęśni, tyle że Mendel nieszczęściem ludzi srogo chłostanych przez los, Tarabas zaś mocą własnej nienawiści i pychy, którą zagłuszał «nikczemność, bezmyślność i pustkę swego hałaśliwego i heroicznego życia»”. Owo heroiczne życie – jak to często w książkach bywa – miało swój całkiem nieliteracki pierwowzór. Był nim pewien Polak, oficer armii Hallera, który na wojnie wytargał za brodę i upokorzył rudego Żyda, nieznanego nam ani z imienia, ani z profesji. Niegodziwość ta (czy jedyna, jakiej się wtenczas, w latach pierwszej wojny, dopuścił?) tak bardzo ciążyła na jego sumieniu, że postanowił odnaleźć poszkodowanego, uzyskać od niego przebaczenie, a nawet oddać mu cały majątek. Jeżeli Nikołaj Tarabas jest powieściowym odpowiednikiem hallerczyka, to rudym Żydem jest Szemaria, posługacz w bożnicy i strażnik świętych zwojów. Wdowiec, ojciec rewolucjonisty, największy nieszczęśnik w sztetlu. Prawdziwy Hiob tej historii. Pointa Tarabasa jest optymistyczna, dobra na przypowieść o występku, skrusze i odkupieniu. Jak było naprawdę, nie wiadomo…(ze wstępu Piotra Pazińskiego)