Poznajemy dwóch braci Dariusza i Czesława, którzy nieoczekiwanie dziedziczą majątek po wuju, z którym nie utrzymywali kontaktu. Z dnia na dzień z ludzi ubogich, stali się dość majętni z wielkim dworem i służbą. Ich nowa posiadłość skrywa jednak tajemnice, które bracia próbują rozwikłać.
Tajemnica posiadłości w Zachusach to książka całkiem ciekawa, jednak patrząc na okładkę spodziewałam się raczej mrożącego krew w żyłach thrillera. Zamiast tego otrzymałam powieść obyczajową o rodzinie z tajemnicami. Bracia podjęli się rozwiązania zagadek, jednak finał nastąpił tak gwałtownie, że czułam ogromny niedosyt. Na wiele pytań nie uzyskałam odpowiedzi, wiele rozpoczętych wątków zostało potraktowanych bardzo pobieżnie. Trudno też mi określić czasy, w których powieść miała miejsce, ale sądząc po służbie, nie są to czasy współczesne. Bohaterowie i miejsce wydają się mocno oderwani od rzeczywistości. Posiadłość do której można się dostać tylko ubłoconym po szyje, przez bagna, pensja wypłacana raz na rok, zamknięty gabinet, do którego nikt nie wchodzi – to tylko kilka absurdów. Dialogi między braćmi były mocno infantylne i sztuczne. Do rodzinnych tajemnic podeszli bardzo entuzjastycznie, jak do zagadki do rozwiązania, jak dzieci do zabawy.
Czuję ogromny niedosyt po przeczytaniu, bo według mnie sam pomysł ma duży potencjał. Autorka próbowała poruszyć trudny temat wpływu pieniędzy na człowieka, jak ich posiadanie zmienia charakter, jednak było to naprawdę p...