Lektura tej książki, autorstwa Maeve Binchy, wzbudzała we mnie fale zaciekawienia, zniechęcenia i irytacji, naprzemiennie. Przez ponad 700 stron, kilkakrotnie miałam chęć odłożyć ją niedoczytaną, jednak ciekawość co dalej, nie pozwoliła mi tego zrobić. Właściwie irytująca nie była stricte sama książka, co postać głównej bohaterki, Helen vel Leny. Miejscami, miałam wrażenie że Lena jest cudem świata, do tego świętym i że niedługo należałoby ją beatyfikować jeszcze za życia. Taka mądra, zaradna i empatyczna z bardzo dobrze rozwiniętym talentem organizacyjnym, a jednocześnie taka głupio naiwna i ślepo wierząca we wszelkie kłamstwa Louisa
Wszystko zaczyna się w Lough Glass, małym miasteczku, w roku 1952 gdzie, jak w większości takich miasteczek, wszyscy się znają i wszyscy wszystko o sobie wiedzą. W tym to ślicznym i na wskroś katolickim miejscu Irlandii żyje sobie rodzinka McMahonów . Rodzinka 2 + 2 . Rodzice z młodszym synem i starszą córką. Żona nie pracuje, mąż jest cenionym w miasteczku aptekarzem . Rozważna córka i wspaniały syn dopełniają rodzinnego stadła. Jednak któregoś wieczoru miasteczkiem wstrząsa straszliwe zdarzenie, które zmieni życie wielu ludzi .
Historia jest całkiem przyzwoicie napisana, ale te postacie jak dla mnie średnio wiarygodne, o Lenie już nadmieniłam. Jej córka Kit, również jakaś niedorobiona jako postać. Niby taka rozważna, cnotliwa i porządna, zawsze potrafi wszystko tak wytłumaczyć że aż się człowiekowi lżej na sercu robi i n...