Irlandia, nadmorski teren, stary dom i... winno się oczekiwać odpowiedniego klimatu. Nie mam tu na myśli wiatru znad morza, rozwianych włosów bohaterów i ckliwości w wymiarze na maksa, aż do zmęczenia czytelnika. Jednak w takich okolicznościach przyrody mam prawo oczekiwać lekko sentymentalnej opowieści o bohaterce, która wraca po latach w rodzinne strony i buduje od nowa swoje życie. O jakże bujnie są te lata rozłąki z rodziną opisane! Aż 35 stron poświęciła Autorka na to, a dokonała tego w tak irtująco-obrzydliwie-nudny sposób, iż zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno czytam powieść czy jej streszczenie.
Skrótowość to cecha charakterystyczna tej książki. Po co pisać o emocjach bohaterów, ba! po co ich bliżej charakteryzować. A już w ogóle po cóż zadawać sobie trud i opisywać malowniczość miejsca, w którym się znajdujemy.
Najlepiej napisać to tak: Chicky żyła sobie w rodzinnym Stoneybridge wraz z rodzina, nagle pojawia się Walter wciągu 6 tygodni rozkochuje ją w sobie i ta z nim odpływa do Nowego Jorku. Tu żyją długo i szczęśliwie w komunie, aż do momentu aż temu się nudzi, bo z niego taki niespokojny duch i musi lecieć dalej, ale już bez Chicky. Cóż... Dziewczyna piorunem znajduje pracę i jednocześnie zyskuje opatrzność w osobie pracodawczyni. Kursuje latami między Ameryka a Europą wciąż nie przyznając się rodzinie, że mężczyzna ją opuścił. Potem wymyśla kolejna bajkę, że jej mąż zmarł i po kłopocie. Ostatecznie wraca do Irlandii.
I tak oto mamy pierwsz...