Co innego czytać teksty PigOuta w mediach, a co innego mieć do czynienia z książką. Co wygrywa? Dla mnie bezapelacyjnie będą to teksty w internecie, gdzie wiele z nich jest pisanych adekwatnie bieżącej sytuacji, dzięki czemu bardziej wciągamy się w treść mając swoje zdanie, bądź zdobywając je w trakcie nie tyle może czytania samego felietonu, co poszukiwania wiadomości w szerszym kontekście. A tak przyszło mi zderzyć się z wieloma punktami dawno nie aktualnymi. Czytamy o analizie zdarzeń mających miejsce na przykład w 2016 roku i mało nas to obchodzi szczególnie, jeśli tekst dotyka kwestii, które szybko przebrzmiały. Niektóre wydarzenia zatarły się w naszych umysłach w przeciągu miesiąca od ich wybuchu, a tu po czterech latach odgrzewamy tego kotleta. Ani to nie wygląda zachęcająco, ani nie smakuje zabójczo.
Autor dobrze radzi sobie z celnym podłapywaniem "feelingu" oraz wyrażaniem swoich opinii w sposób zdecydowany i nonszalancki. Nie brak treści zaangażowania i specyficznego pigoutowego poczucia humoru. Natomiast książka to nie blog i zawsze będzie razić w tego typu konstrukcjach zdawkowość i fragmentaryczność w opisywaniu zjawisk. Publikacja jest opatrzona wstępem, brak za to podsumowania, jest podział treści na trzy części, ale nie ma myśli przewodniej, punktu scalającego dla wrzuconych kawałków. Treść felietonów odkrywa też coś, czego możemy nie być az tak świadomi zapoznając się z nimi na bieżąco, a mianowicie, że oto doświadczymy wtórności w opracowywaniu...