Czytajcie „Styczniową letnią noc”. Koniec. Kropka. Inaczej naślę na was kiwi!
A tak już całkiem poważnie, to już wszyscy wiemy, że Media Rodzina ma nosa do polskich debiutantów, w końcu są rodzicami chrzestnymi „To nie jest do diabła love story” od @julia.biel.story .
Dlatego, gdybym nie wiedziała, że książka Miki Modrzyńskiej jest debiutem, to pomyślałbym, że napisała ją stara wyjadaczka, która niejedną już klawiaturę zepsuła. Serio, to było świetne.
Autorka stworzyła kawał dobrej historii z angażująca fabułą, której niewątpliwą zaletą jest to, że znaczna jej część ma miejsce w Nowej Zelandii. Leżąc w łóżku i czytając w nocy ebooka czułam jakbym sama znajdowała się w ciepełku, a po wychodząc z domu nie musiała ubierać kilku warstw ubrań, tylko klapki i bluzkę z krótkim rękawem.
Nie wiem jak dla was, ale dla mnie jest to kraj na tyle egzotyczny, że chłonęłam każdą ciekawostkę na jego temat i całkowicie poddałam się klimatowi.
Poza tym w tej książce wszystko ma sens, od pierwszej do ostatniej strony byłam zaangażowana w losy bohaterów, a Zuzie kibicowałam z całego serca. A Simon… to Simon. Oh no dobra, powzdychałam trochę do tego gościa, a jego tajemnice sprawiały, że wydawał się jeszcze bardziej pociągający.
Nie ukrywam, że zżyłam się z tą historią i chciałabym, żeby liczyła conajmniej kilkaset stron więcej. Co prawda przeczytałam ją...