Ta, którą oszukało życie
Oszukała ją sztuka.
Stryjeńska, zapatrzona w oberki, kujawiaki i krakowskie korale, chciała być piewczynią słowiańskiej legendy. Nie wyszło. Sztalugi jej nie pociągały, „farby ją mdliły”, a ilustracje do gazet bawiły średnio. Koncept Witezjonu, świątyni słowiańskiej, też został na papierze.
Oszukała ją miłość.
Mąż zdaniem Zochy „widział w niej tylko talent”. Toteż podarła na jego oczach wszystkie swoje prace. Tak się wściekł, że przestał się odzywać. A potem uciekł, bo miał ją za niespełna rozumu. Została sama w Paryżu z pięcioma frankami w kieszeni. Ludzi potrafił sobie zjednywać on, ona miała z tym zawsze kłopot.
Oszukało ją macierzyństwo.
„Rodzi się córka - jestem wściekła. Drwię z powinszowań, kwiatów i odwiedzin. Rysuję doktorów, karmię z niechęcią dziecko." To nie była depresja poporodowa. Powicie córki było „błędem w systemie”. Czekała przecież na syna o niebieskich oczach, swojego Słowianina. Pierworodną (pech, z ciemnymi oczami) przeklnie też kilkanaście lat później.
Stryjeńska była trudna jako artystka, partnerka i matka. Ciężko było ją lubić. Jej współcześni mieli ją za „pół-wariatkę”.
Nie było w niej tajemnicy ani nobliwości Boznańskiej ani krzykliwej oryginalności Lempickiej.
Trawiło ją męczące rozdarcie, płonący gniew i niekończący się bunt. Wieczna nastolatka...
Sama siebie oszukiwała najbardziej.
...