Utwory przedstawione w tomiku są ilustracją przemijania ćmy barowej i nierówności w potyczce z nieuniknionym, upiornie trzeźwym świtem. Połuszańczyk — tuż po otwarciu wrót „Soneciarni“ — przygotowuje nas do pojedynku przeciwko rywalce ostatecznej, używając słownego oręża wzruszeń, dokazywań, uniesień oraz kreującej go odwiecznej nostalgii. Zaprasza zacnych czytelników do knajpy, w której to obsługa wypełnia kałamarze gości atramentem, acz pod żadnym pozorem nie ośmiela się go chrzcić.