Mówcie, co chcecie ale „Sokół” to – naśladując nowe tłumaczenie – sakramencko dobry kryminał. I ośmielę się stwierdzić, że żadne tam Humphreye i inne Bogarty nie oddadzą nastroju powieści, książki Dashiella Hammeta, która po tylu latach broni się nieźle.
Jest w niej wszystko, czego szuka zgłodniały miłośnik zawiłej intrygi – trup, a nawet dwa, piękna kobieta, a nawet trzy, policjant, a nawet dwóch (w tym jeden zły) i on, kochliwy cwaniak, z zawadiackim uśmiechem, nieobliczalnie sprytna bestia, detektyw Samuel Spade, odpalający papierosa od papierosa, krążący nocą po mieście w kapeluszu, kumpel taksiarzy i hotelowych ochroniarzy. Jest też tajemniczy posążek, tytułowy sokół z Malty, i żądza jego posiadania, która sprawia, że nawet najpiękniejsze kobiety kłamią na potęgę. Jeśli do tego dodać ponury nastrój, który sam pcha się przed oczy naszej wyobraźni i wachlarz typów spod ciemnej gwiazdy na czele z Grubasem, „ciepłym” (zauważyliście, że w filmie o tym cicho-sza?) Joelem Cairo i „niezłym ratlerkiem” Wilmerem, dostajemy w dłonie książkę, przy której nie będziemy się nudzić.
Plusem dodatnim jest panna O’Shaughnessy i wszystkie sceny, kiedy otwiera swoje słodkie usteczka: ona do niego: och ty kochany!, a on do niej: och, ty aniele!, po czym: „kłamiesz, kiedy mówisz, że w głębi serca nie wiesz, że mimo wszystkich moich uczynków naprawdę cię kocham”. Kurtyna.
A jeśli macie jakieś wątpliwości, jakieś ”sakramencko głupie pytania”, czy warto po „Soko...