Przyznaję się wam, że chyba pierwszy raz w życiu zgłębiłam określenie socjopaty, bo na moje szczęście nigdy wcześniej nie musiałam tego robić. Nawet teraz mogę wam powiedzieć, że autorka pisząc o sobie książkę nie używała żadnych emocji, ani nie wylewała swoich żali. Ona zwyczajnie opowiadała nam swoje życie od momentu bycia dzieckiem po dorosłość, kiedy już dokładnie wiedziała co może ze sobą zrobić. Trudno jest mi określić emocje osób postronnych, o których ona opowiada, bo choć czytamy to na bazie dialogu, to jednak nawet podejmując się pisemnej roli swojej matki, wciąż nie było tam uczuć. Nasza socjopatka jako dziecko robiła wiele złych rzeczy, a jej matka jakby akceptowała to, biorąc na krab zwykłej dziecięcej złośliwości. Nie wiedziała, że jej córka pragnęła coś czuć, bo trwanie w fazie bez czucia było dla niej druzgoczące. Opisuje to jako pulsujące napięcie grożące wybuchem, które wciąż narastało i się nawarstwiało aż do momentu, kiedy pozwoliła sobie zrobić coś złego, zakazanego. Już we wczesnym dzieciństwie odkryła, że jest inna od wszystkich i że tylko podczas robienia złych rzeczy czuje cokolwiek. Najdziwniejsze jest to, że choć czytelnik powinien ją za to nie lubić, to jednak zauważamy, że to choroba. Nawet współczujemy jej, że jej ciało nie mogło odczuwać normalnych uczuć, że zwyczajnie robiła coś, by sobie pomóc, by ulżyć w cierpieniu. Czytając jej opowieść przechodzimy od różnych faz jej życia, gdzie pragnęła znaleźć odpowiedź na to, co dokładnie się z nią dzieje. I ponownie zaznaczam, to historia ogromnie wzruszająca i pochłaniająca. Wciąga niesamowicie, bo bardzo chcemy się dowiedzieć, czy w końcu ktoś jej pomógł, czy rodzina zobaczyła, że jest jej źle, czy w ogóle ktokolwiek zareagował. Do tej pory w życiu nie przeczytałam nigdy książki napisanej bez emocji, gdzie ja sama podczas czytania miałam ich ogrom! Kiedy u niej było zagubienie, mi się chciało płakać, bo jestem ogromnie empatyczną osobą. Kiedy opisuje jak bardzo starała się nie krzywdzić innych, ale nie mogła znieść tej nicości pulsującej niczym wielki dzwon, ogromnie chciałam ją przytulić, dać jej emocje, których nie mogła czuć. Aż nie wierzę, że to napiszę, ale nikt nas nigdy nie uczy ani nie uświadamia w szkole, że czasami złe zachowanie może być wynikiem jakiejś choroby. Przeważnie wszystkich się karze jednakowo, by nauczyć innych szacunku. Nikt nie szuka odpowiedzi na pytania, bo nie chce znaleźć, no bo co wtedy? Co jeśli z powodu choroby ktoś jest jaki jest? Czy naprawdę nie należy się mu pomoc?
W tej średnio grubej książce znajdziecie silną kobietę, która walczy do utraty tchu. Pokazuje nam uczucia jakich się uczy, choć ich nie poczuje. Uwielbiam książki, gdzie poznaję osoby, które zamiast się poddawać, zawsze szukają kolejnych rozwiązań. Ogromnie ją polecam. Chciałabym, aby przeczytał ją każdy. Po prostu. Na koniec sam będzie z siebie dumny:-)