Franciszek Lime jest poetą nieznajomym. Sączy powoli i cierpliwie krople słów, które niepostrzeżenie urastają do rozmiaru fal rzecznych, będących w tym przypadku widzialnym odzwierciedleniem dna istnienia. Niczym mnich-pokutnik przemierza ustronia, aby odszukać zalążki bytu i niebytu, skosztować okruchów światła i ciemności. Z każdą dławioną, milknącą frazą zaprasza toń do tańca, a następnie odżywa nad brzegiem i prosi o jeszcze mniej. Pozwala dopalać się świecom, przy których zapewne pisuje swoje wiersze, i smugami dymu unoszącymi się nad kartkami próbuje chwytać w potrzask pustkę i smutę. W ten sam sposób Franciszek Lime pragnie zgubić za sobą nawet ciszę.
Bartosz Małczyński