Zakipiało w nim od dzikiej wściekłości. Przez chwilę zapragnął podnieść się i kogoś rozedrzeć na strzępy. Żeby tylko mógł zatopić pazury w tym jerzym...
Pazury? Jerzym?
O czym myślał? Te bzdury nie miały najmniejszego sensu. Otworzył oczy...
Laboratorium zniknęło. Zamiast pulpitu ujrzał skalne ściany i kamienny strop wznoszący się wysoko nad głową. Pochodnia zamocowana na ścianie rzucała czerwone, migotliwe światło...
Uzębiona paszcza błyskawicznie oddaliła się. Mrugając z niedowierzaniem, Jim przeniósł wzrok na ogromny ogon, najeżony od góry rzędem ostrych, kostnych tarcz. Im bliżej Jima, tym ogon powiększał się... To był jego ogon...