Książki przygodowe to nie moja bajka, nie znam się na tym, rzadko czytuję, więc nie wiem, co mieści się w kanonie, na ile autor może sobie pofantazjować wypisując banialuki. Potraktuję więc powieść wg klasyfikacji LC: kryminał, sensacja, thriller.
Dla mnie była to powieść ogólnie męcząca, wszystkiego tu było za dużo: wątków, problemów do rozwiązania i cudownych zbiegów okoliczności. Czarny ląd, Mali, Sahara. Trzech Amerykanów do zadań specjalnych, bardzo szlachetnych i zarozumiałych awanturników wyrusza, by uratować świat. I zaczyna się. Walka z czasem, by uniknąć ekozagłady, zanieczyszczony ocean, toksyczne odpady, kopalnia złota, czarny charakter - malijski kacyk, zagubiony okręt - pancernik wiozący złoto z czasów wojny secesyjnej, oblężenie fortu, tajemnicza zaraza, kanibalizm, bohaterska pilotka zaginiona przed laty w pionierskim samotnym przelocie nad Saharą, a na dokładkę Abraham Lincoln we własnej osobie.
A środki transportu, którymi z prędkością błyskawicy przemieszczali się bohaterowie? Od statku, jachtu, pociągu, samototu, helikoptera poprzez luksusową limuzynę i ciężarówkę, po własnoręcznie wykonane piaskowe bojery, a nawet kopalniane wagoniki. Za dużo tego.
Nad wszystkim panuje przedsiębiorczy bohater Dark Pitt, który jawi mi się jako skrzyżowanie wyrośniętego Tomka Wilmowskiego ( tego od Alfreda Szklarskiego ) z Indianą Jonesem, Jackiem Reacherem i Mc Gyverem, jakby komu było mało. Co tył za facet! I jak pięknie się zakochał! Znowu za ...