"Rosły mężczyzna w brunatnej cusze* sadził z góry wielkimi krokami mało zważając na gałęzie i krzewy zastępujące mu drogę. Odgarniał je ręką i tym samym ruchem prostował wysoką czapę na siwiejącej głowie. Śpieszył się. Deszcz wisiał w powietrzu, a on chciał go wyprzedzić,, nie wypadało bowiem, aby poważny człowiek, sołtys** ze wsi Leszczyny, przychodził do swego kuma w Bielance obmoknięty niczym kura na słocie. Obejrzał się za siebie. - Wasyl! - zawołał. - Ej, Wasylku! Stroma drożynka, ledwie widoczna wśród chaszczy, milczała. Ani szelestu, ani ludzkiego słowa. Sołtys zmarszczył brwi. - Czort nie chłopak - mruknął do siebie - znów gdzieś przepadł. Wasyl! Oho ho ho! - krzyknął powtórnie. - Synku!..."