"Rękopis Hopkinsa" to książka, która swoją premierę miała w 1951 roku, więc już chwilę temu. Przedstawia intrygującą wizję świata, na który spadł... Księżyc 😅
Dla nas oczywiście od razu wydaje się to nieprawdopodobne, ale w czasach, gdy ludzkość na dobrą sprawę odkrywała kosmos i księżyc z pewnością był to pomysł wzbudzający silniejsze emocje.
Jest to powieść napisana w formie jakby pamiętnika pewnego mężczyzny, który miał świadomość nadciągającej katastrofy wcześniej niż inni, co trudno było mu przetrawić, następnie przeżył kataklizm i na nowo uczył się życia, starając się osiągnąć jak największą niezależność. Pomogła mu w tym dawna pasja do... Hodowli drobiu 😅
Autor ukazuje nam tu podejście społeczeństwa do katastrofy, o tym czy wykształcenie i intelektualizm pomagają przetrwać trudne chwile, czy może łatwiej jest prostym ludziom? Jak do katastrofy podchodzą ludzie z miasta i ze wsi, jak to na nich wpłynęło, jakie konflikty zrodziły się na Ziemi, zamiast solidarności w trudnych chwilach, jak to wpływa na psychikę jednostki.
Wszystko brzmi naprawdę dobrze, aczkolwiek mimo to książka niestety niezbyt mi się spodobała. Mam wrażenie, że zaważył tutaj jej wiek, "Rękopis" nie zestarzał się dobrze i choć można się dopatrzeć aktualnych tematów, to jednak sposób pisania autora nie przypadł mi do gustu.
Dodatkowo bardzo długo nie mogłam się w nią wkręcić.
Kolejną sprawą jest bohater, którego zupełnie nie mogłam polubić. Może tacy byli kiedyś ludzie? Może tak się kiedyś pisało postaci? Może autor miał coś na celu pisząc takiego Hopkinsa? We mnie niestety wzbudził antypatię, zdawał się zbyt arogancki, zadufany w sobie, łatwo oceniał i krytykował innych, a później jeszcze często zmieniał zdanie. Nie był do końca złym człowiekiem, ale cóż, nie polubiliśmy się 😅
Są w tej powieści elementy warte docenienia, lecz przy czytaniu jej należy wziąć poprawkę na jej wiek.