Tysiąc lat po upadku cywilizacji, czyli gdzieś w okolicach końca XXX wieku, ekspedycja badawcza trafia na zwój dokumentów, które okazują się być ostatnimi zapiskami niejakiego Anglika, Edwarda Hopkinsa. Odkrywcy zdają sobie sprawę z kondycji planety, ale to dzięki tym zapiskom mają szansę by zrozumieć jak doszło do globalnej katastrofy.
Edward Hopkins to niczym nie wyróżniający się Brytyjczyk bliżej pięćdziesiątki, choć nie, bo pasjonuje go hodowla kur, które wystawia na uroczystych wystawach i odnosi na tym polu szerokie uznanie. Oprócz tego, amatorsko lubi patrzeć w gwiazdy czego dowodem jest członkostwo w Brytyjskim Stowarzyszeniu Księżycowym. Obie te pasje wymagają cierpliwości i to trochę jak przepis na tę opowieść. Spojrzeć w gwiazdy, potem do kolejnego rozdziału. Spokojnie, bez pośpiechu.
Chciałem napisać, że zmęczyła mnie ta opowieść i zakończyć ten wywód, ale dajmy mu szansę. Powolne tempo, jak bohater, który rozmyśla, boi się rzecz jasna kiedy w końcu pojmuje istotę zagrożenia. Choć to też nie do końca. W każdym razie jest bardzo zaradny i da się z nim "wytrzymać".
Jeśli poważnie zaczniemy rozpatrywać ten tytuł, Robert Cedric Sherriff mocno przestrzelił się ze swoją wizją przyszłości. Książka ukazując się po raz pierwszy w 1939 roku i przestawiając lata czterdzieste XX wieku nie odzwierciedla nastrojów w Europie. W to miejsce doświadczamy innego "bumu" w zupełnie innej skali, w wyjątkowo zaskakującej postaci. To zdecydowanie nie jest kolejny Herbert George Wells jeśli rozpatrzymy tych autorów pod kątem wizjonerstwa.
Spróbujmy z innej strony, bo kluczem do swobodnego poruszania się po tej powieści może być bez wątpienia umiejętność wstrzelenia się w angielski humor. Pewnie wszyscy znają komediową trupę Monty Python, która dla wielu pokoleń może być niezrozumiała i bardziej budzić zdziwienie niż zachwyt. Dołóżmy do tego francuski film, ten pierwszy z 1902 roku stworzony przez Georges’a Mélièsa - Podróż na Księżyc. Strzelenie rakietą w oko księżyca i tubylcy, których można pokonać parasolem. "Rękopis Hopkinsa" to taki miks powyższych obrazów. Z jednej strony prześmiewczy, z drugiej świetnie pokazujący proces akceptacji względem nieuniknionej zagłady. Pełny rozterek bohatera, łatania bądź godzenia się z nie zawsze trafionymi decyzjami.