Z tego miejsca biję się w suchotniczą pierś: oceniając "Czerwone i czarne" jako nijakiego średniaka z równie nijakim bohaterem, byłem bardzo niesprawiedliwy. Julian Sorel jest królem charyzmy, w porównaniu z Fabrycym del Dongo, bohaterem "Pustelni...".
Sama książka nie jest właściwie niczym innym, jak romansidłem, często zresztą tandetnym. Odmalowany jest tu koloryt włoskiej warstwy szlachecko-mieszczańskiej, jak urodzenie i "plecy" zrobią z największego głąba osobnika o ogromnych wpływach. Czyli mamy to samo, co w wyżej wspomnianej książce, zmieniło się tylko otoczenie. W obu powieściach jest też poruszony temat symonii, czyli kupczenia stanowiskami kościelnymi, ale w "Pustelni parmeńskiej" jest to jeszcze jaskrawsze. Podczas gdy Sorel szedł po trupach do celu dzięki zwierzęcej ambicji i determinacji, Fabrycy jest zwykłym tumanem, którego zakochana w nim ciotka pragnie wciskać na coraz to inne stołki, choć predyspozycji w nim za grosz, poza (ponoć) aparycją. Właśnie: byłem nielicho zaskoczony, że Stendhal odważył się na wątek miłości między Fabrycym a jego ciotką - bądź co bądź, było to spore ryzyko w tamtych czasach.
Fabuła jest często chaotyczna, zwłaszcza w drugiej części, poświęconej niemal w całości dworskim intrygom. Jak napisał sam Stendhal: "Polityka w utworze literackim - to wystrzał z pistoletu w czasie koncertu". Przez całą książkę przewijają się wątki zachłyśnięcia napoleonizmem, szukania swego miejsca na tym ponoć najlepszym ze światów, czy walka mi...