40 lat temu tę książkę wypędzono ze zbiorowej wyobraźni polskich czytelników, nie pozwolono, by się w niej zakorzeniła. Równie bezpretensjonalna i silna jak "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" Mirona Białoszewskiego opowiada o tym, co działo się rok wcześniej parę ulic dalej - w getcie warszawskim i jego okolicach. PUSTA WODA to z pozoru prosta i pozbawiona oskarżeń, ale wstrząsająca opowieść o losach Żydów i Polaków pod okupacją niemiecką w czasach II wojny światowej. Po 1968 roku Krystyna Żywulska została zmuszona do wyjazdu z Polski z paszportem w jedną stronę, czyli bez prawa powrotu... "To był koktajl jakich wiele: dygnitarze, artyści, warszawska elita. Krystyna przyszła jak zwykle spóźniona. Podochoceni goście opowiadali sobie anegdotki. - Wyobraźcie sobie państwo, że przechodziłem mostem nad gettem i zobaczyłem dziecko, które chciało skoczyć z mostu, i ja w ostatniej chwili je uratowałem. Nagle pojawił się żandarm niemiecki, z karabinem wycelowanym we mnie i mówi: albo rzucisz to dziecko z mostu, albo ja zastrzelę was oboje. No proszę państwa, co byście państwo zrobili? Krystyna natychmiast przerywa: to bzdura, nie wiemy, co byśmy zrobili. Wie co mówi. Sama przeżyła dwa lata w warszawskim getcie. Sama także musiała wybrać. Teraz postanowiła napisać o tym książkę. Prawie dwadzieścia lat wcześniej wydała pierwszą - "Przeżyłam Oświęcim", która została przetłumaczona na kilkanaście języków, w Polsce stała się lekturą szkolną. Autorka nazywa się Krystyna Żywulska, jej mąż - Leon Andrzejewski, matka - Stanisława Kozłowska, ojciec został pochowany jako pan Wiśniewski. Żadne z tych nazwisk nie jest prawdziwe. Przed wojną Krystyna mieszkała w Łodzi i nazywała się Sonia Landau." Julia Pańków Autorka tej książki, Krystyna Żywulska, kiedy ją poznałam tak jak ja była piętnastoletnią uczennicą gimnazjum w Łodzi. Obie byłyśmy czołowymi podrywaczkami uczniów szkół męskich (koedukacji nie było). Znałyśmy się tylko ze słyszenia, co było powodem wzajemnej niechęci. Jaka dziewczyna chciałaby poznać rówieśnicę (o dzień starszą), o której słyszałaby wciąż: "śliczna", "urocza", "inteligentna", i to z ust najbardziej atrakcyjnych chłopców? Wreszcie - co było nieuniknione - przedstawiono nas sobie. Ze źle ukrywaną wściekłością spojrzałyśmy sobie w oczy i... od tej chwili do jej śmierci zostałyśmy najbliższymi przyjaciółkami, w tę bliskość wciągając całe nasze rodziny. Stefania Grodzieńska