Książka skusiła mnie swoim niezwykłym tytułem, z początku myślałam, że pasztet to kot z okładki… Jednak nie! Chodzi o prawdziwy pasztet, taki mielony i sprzedawany w sklepie.
Trzy przyjaciółki postanowiły, że nie będą kalać się pracą tylko znajdą sobie bogatych mężów i mówiąc bogatych, nie mam na myśli kilkuset tysięcy na koncie, one pragną milionów. Jednej z dziewczyn udaje się upolować takiego milionera, a dokładniej rzecz biorąc chajtnąć się z królem pasztetu i salcesonu, sześćdziesięcioletnim Wiktorem Sałatą. Od teraz Jowicie ma nie zabraknąć niczego, jednak nie wszystko idzie po jej myśli, a raczej nic, ponieważ niedługo po ślubie spada z dużej wysokości i ginie. Czy to mogło być samobójstwo, a może ktoś sprzątnął nową żonkę króla pasztetu? Tylko kto? Jego synowie? Synowe? A może, któraś z koleżanek postanowiła wygryźć ją ze związku, by zająć jej miejsce?
Genialnie się bawiłam czytając tę powieść, ilość absurdu jest w niej wprost proporcjonalna do ilości katastrof, lekki język, mnóstwo czarnego humoru i silna postać kobieca. Wcale nie mówie o trupie, a o pani policjant, która posiada zaskakująco dużo spokoju i inteligencji, a w tej książce inne postaci nie posiadają zbyt wiele z tych cech.
Podsumowując, uwielbiam i na pewno nie raz sięgnę po książki autorki. To był genialny sposób na odpoczynek i odkrycie czegoś całkiem nowego.