Bohaterowie komedii kryminalnej „Przeklęta rzeźba i klątwa pasztetu”lubili lub chcieli lubić kolekcjonować pieniądze, a już najlepiej takich, których sami nie zarobili.
Idąc za tą myślą, trzy przyjaciółki kończące gastronomik postanowiły wyjść bogato za mąż. Najlepszy kandydat powinien mieć na koncie okrągłą liczbę z sześcioma zerami, a na karku minimum osiem krzyżyków.. I jednej z nich się to udało, połączyła ją prawdziwa miłość z 60letnim prezesem wytwórni pasztetu (miliarderem).
Jowita -bo tak na imię miała główna... denatka, została odnaleziona w niewyjaśnionych okolicznościach nieżyjąca kilka dni po ślubie, a wszytko to podczas rodzinnej zapoznawczej kolacji.
Kandydatów na sprawców jest więcej niż można przypuszczać. Synowie, a zwłaszcza synowe miliardera nie byli zbyt szczęśliwi na wieści o młodziutkiej macosze, która lekką ręką wydaje „ich” dziedziczony majątek. Odtrącona była gosposia, która do tej pory dbała zarówno o dom jak i o ciepło w łóżku gospodarza. Kucharka, której zupa pomidorowa stała się nie modna ( wyobrażacie sobie, żeby takie obelgi rzucać wobec królowej zup przedszkolaków ?!) Pamiętać też trzeba o koleżankach denatki, w końcu one też chciały wyjść za mąż za miliardera..
Książka napisana jest lekkim językiem, dzięki czemu szybko się ją czyta. Należy raczej do subtelnych komedii, ponieważ wątki są śmieszne, ale nie powodują wybuchu śmiechu ( jak było u mnie w przypadku Szczęśliwego Pecha, który czytałam niedawno) przypominała mi nieco stare filmy z serii „ W krzywym zwierciadle”.