Po raz kolejny krótki wstęp rozjaśniający wydarzenia z poprzedniej części. Po raz kolejny, już piąty, odwiedzam rodzinę Stawińskich, słucham opowieści dawno niewidzianych znajomych.
Nie czekam długo, by poczuć, za co tak bardzo lubię tę sagę, w której choć wydarzenia brną z prędkością, by móc wysłuchać każdego członka rodziny, zebrane na ledwie 300 stronach, to w pełni możemy przenieść się do ich potrzeb, emocji i codzienności.
Z początku ciężko dostrzec chociażby cień nadziei na lepsze czasy w życiu bohaterów. Pod ich nogami jeszcze wiele kłód do pokonania. Wręcz mamy wrażenie, że z niektórych kłopotów nie ma wyjścia. Jednak, jak po każdej burzy wychodzi słońce, tak i czas przynosi powiew tytułowego wiatru nadziei.
Podróż wołyńska to saga, która pokazuje moc rodzinnych więzów, że cokolwiek by się działo - to w rodzinie tkwi siła. Jak w każdej rodzinie zdarzają się waśnie, kłótnie, różnice zdań. To historia całej rodziny, jak i osobna każdego z jej członków. Pokazująca niejednokrotnie ciężką wagę konsekwencji, która wiąże się z podjętymi decyzjami, a którą niejednokrotnie pozwala odczuć dopiero czas.
Z wielką przyjemnością spotkałam się z rodziną Stawińskich. Bolałam nad tym, co spotkało Nastkę i miałam ogromną ochotę potrząsnąć Lusią, która swoim zachowaniem napsuła mi niesamowicie krwi. Cieszyłam się szczęściem Jadzi, próbowałam znaleźć rozwiązanie dla problemów Zosi i Wandy. Odczułam próbę rozliczenia z Zygmuntem...