Książka reklamowana jako: ,,opowieść o ludziach, którzy pracują po to, aby spłacać kredyty, rozczarowani rygorystycznym, sprzedanym za namiastki szczęścia, życiem’’ oferuje nam przemyślenia i mądrości rodem z rynsztoka:
,,Wieeeeelki cyc. Niczym maciora przy warchlakach. Inaczej bym się z nią nie umówił. W sumie trochę za tłusta. Mogłaby spuścić z pięć kilo. Czy to uczyniłoby ją szczęśliwą? Nie wiem. Czy to by uczyniło mój orgazm pełniejszym? Z całą pewnością.’’
Główny bohater nie tylko jest intelektualną i emocjonalną amebą. Jest w dodatku męską szowinistyczną świnią, która kobiety traktuje jako kawał ,,mięsa do ruchania’’. Pozuje na ,,zimnego skurwysyna’’, a tak naprawdę jest zwyczajnym bucem i nieobytym chamem. Męskości jest w nim mniej więcej tyle, co w słoiku dżemu truskawkowego.
Ilość przekleństw występujących w narracji jest niewspółmierna do treści – nie można tego wytłumaczyć chęcią podkreślenia pewnych myśli czy próbą emocjonalnego podejścia do omawianego tematu. Wydaje mi się, że w zamyśle autora miało być ,,cool i zabawnie’’, a zamiast tego ,,wyszło jak zwykle’’, czyli źle.
Podejrzewam również – patrząc na pseudonim twórcy tego wątpliwej jakości dzieła – że ,,Pokolenie Ikea’’ było w pewien sposób inspirowane ,,Pokalaniem’’ Piotra Czerwińskiego. Cóż. I to nie wyszło. Bo ,,Pokalanie’’ jest książką skierowaną do konkretnego odbiorcy i z konkretnym odbiorcą korespondującą, natomiast ,,Pokolenie Ikea’’ mogliby czytać Rycerze Orta...