Tuż przed Godami Pańskimi damy we dworze w Hołynce zbierały się w małym salonie od strony ogrodu i śpiewały jak najbardziej stosowne pieśni, bo adwentowe. Oczywiście brakowało w ich gronie jejmości Wendorffowej seniorki, bo niewiasta ta, od młodości okrzyczana przez sąsiedztwo powiatu słuckiego dziwaczką, odznaczała się przedziwną konstytucją: nawet w południowy żar lipcowy drżała z zimna. Z tej racji stale nosiła bieliznę podszytą futrem. A że krawiec ze Słucka żadnym sposobikiem nie potrafił uszyć futrzanych pantalonów damskich, obywała się bez tej części garderoby, wynagradzając to sobie potrójnymi inderakami i w chłodne wieczory opierając się o ciepły kaflowy piec. Co gorsza przy tej okazji podnosiła z tyłu robrony, by - elegancko mówiąc - do sempiterny bogato dochodziła gorącość z brzozowych szczap*.