Jeśli dla kogoś temat pracujących Japończyków i kultury pracy w Japonii jest tematem absolutnie nowym, to „Planeta K.” jest książką dla niego. Zadziwi się i zachwyci. Polecam.
Ale jeśli za nim lektura choćby kilku książek, czy artykułów, nie jest znajomym autora lub nie planuje się zatrudnić w K., to strata czasu. O tym, że salarymani - współcześni samurajowie świata biznesu mają rano apel i gimnastykę, zmieniają buty na kapcie, że chodzą jednakowo ubrani, rocznie przysługuje im kilka dni urlopu, zaharowują się po godzinach i po skończonym dniu pracy chadzają wspólnie do barów - to wiemy, wiemy. Z kilkusetstronicowej książki wyłuskałam tylko kilka drobiażdżków, o których nie słyszałam (choć żaden ze mnie specjalny znawca Kraju Kwitnącej Wiśni).
Nie oczekiwałam jakiś pogłębionych analiz, ale sposób, w jaki autor prześlizgiwał się po powierzchni poruszanych tematów powodował moją irytację. A przecież on, jako członek korporacyjnej rodziny K. po pięciu latach pracy na pewno miał swoje przemyślenia i potrafiłby wyjaśnić to i owo. Albo może przymierzając się do napisania książki mógłby czasem zadać komuś pytanie: „dlaczego?”.
Nie było bardzo, bardzo źle, ale do książki stosowniejszy byłby tytuł:
„Planeta K. Na własnej skórze sprawdziłem, że to co już wiesz z innych źródeł o japońskiej korporacji jest prawdą.”
Zastanawiam się też jak to jest, że dłuższy pobyt w obcym kraju często skutkuje powstaniem książki. Niezależnie od tego czy autor ma s...