Zrezygnowałem z pisania recenzji, bo niespecjalnie jest o czym pisać. Jeśli komuś podobały się poprzednie tomy, dostanie więcej tego samego i to opisanego wedle dokładnie takich samych wzorców. Nowy główny bohater znany jest po części z poprzedniego tomu a jego historię można ująć jako kolejny etap walki z ciągle tym samym, rosnącym w siłę wrogiem. Niestety na końcowe rozstrzygnięcia (zakładając, że takowe istnieją) przyjdzie poczekać co najmniej do kolejnego tomu. Elementy rodem z horroru występują w książce niewielkim stężenie, podobnie zresztą jak gejowskie sceny erotyczne, które, w przeciwieństwie do poprzednich tomów, są dość zdawkowo opisane. Humor pomaga przebrnąć przez dłużyzny, chociaż Autorowi coraz trudniej przychodzi wymyślić cokolwiek oryginalnego.
Wtórność fabularna sprawia, że moje zainteresowanie tą serią spada z każdym kolejnym tomem i jedyną rzeczą, która je podtrzymuje jest idea bezwarunkowej wspólnoty wilkołaczej watahy, dziwnie przypominająca fantastyczną realizację chrześcijańskich utopii o miłujących się nawzajem braciach i siostrach. To co ludziom przez całą historię naszego gatunku nijak nie wychodziło, wilkołakom z Green Creek udaje się bez trudu, chociaż oczywiście drapieżniki niezmiernie rzadko bywają pacyfistami i w obronie swojej wspólnoty zdolne są do niemal wszystkiego. Nie mają jednak uprzedzeń i nikogo nie wykluczają, co zapewne stanowi najbardziej fantastyczny element fabuły tej powieści. To nie one są tam potworami.