" Każdy ma swoją wizję nieba - podobnie jak ma ją większość religii - i wszystkie one zasługują na szacunek. Przedstawiona tu wersja to wprawdzie tylko domysł, ale i zarazem gorące życzenie, by ludzie tacy jak wuj Eddie - którzy tu, na ziemi, czuli się starzy i niepozorni - uświadomili sobie, jak naprawdę byli potrzebni i jak bardzo byli kochani." - od takich słów zaczyna się książka i lepszego wprowadzenia nie umiałabym napisać.
"Pięć osób, które spotkamy w niebie" opisuje losy Eddiego, starszego człowieka, który prawie całe swoje życie pracuje w nadzorze technicznym wesołego miasteczka. Pewnego dnia dochodzi do awarii i Eddie ratując małą dziewczynkę umiera. Kiedy Eddie trafia do nieba i spotyka pierwszą osobę, zaczynamy poznawać jego historię. Eddie nie czuł się człowiekiem wyjątkowym, uważał że wiele rzeczy które go spotkały są niesprawiedliwe i o wiele z nich obwiniał siebie i innych.
Okazuje się, że wszystko co dzieje się w naszym życiu ma znaczenie. Każda spotkana osoba jest ważna, bez względu na to czy znaliśmy ją długo czy nie. Nigdy nie wiemy, jak nasze zachowanie wpłynie na życie drugiej osoby, a także, co może wydawać się nam bez znaczenia, jak ktoś inny, przypadkowy wpłynął na nasze życie.
"Duszenie gniewu w sobie zatruwa. Zżera od środka. Wydaje nam się, że nienawiść jest bronią wymierzoną w osobę, która zrobiła nam krzywdę. Ale nienawiść jest jak bumerang. Krzywdę, jaką robimy innym, zadajemy samym sobie."
Książka jest cudowna, mądra, pełna...