Diuna w kinach, Diuna w książkach, w komiksach też jest. Co chwila mówi się o arcydziele tu i tam, szczególnie w odniesieniu do filmów, ale arcydzieło jest tylko jedno – pierwowzór Franka Herberta. Reszta to już nie to, ale nie znaczy to, że zawodzi. Bo np. ta książka, kolejna współtworzona przez syna zmarłego autora, całkiem fajna jest i dobrze dopełnia wizji klasycznej sagi.
Diuna. Piasek, kosmos, niezwykłości, zagrożenia, przygody. Science fantasy pełną gębą, przebogate połączenie wszystkiego, co niezwykłe, z baśniowością włącznie, z tym, co przyziemne – jak choćby wielka polityka. No masa jest w tym wszystkim rzeczy, elementów, gatunków. Herbert po mistrzowsku tym władał, jego syn z kolegą po fachu już mniej, ale jednak godnie podejmuje rękawicę. Więc może nie jest tak imponująco i stylistycznie też tak pięknie nie jest, ale nadal dobrze się to czyta, nadal jest w tym to coś i przede wszystkim doskonale dopełnia to wizji ojca. Okej, może nie doskonale, ale bardzo dobrze już tak. Satysfakcjonuje to wszystko, choć przede wszystkim fanów, a przy okazji cieszy, bo jednak saga sprzed wielu lat nadal ma się świetnie, nadal jest co do niej dopisać i nadal można to zrobić na poziomie.