Czytelnicze wybory Stali nie są pogonią za tym, co najnowsze, a w domyśle: poprzez samą swą nowość – najlepsze. Są nieśpiesznym wędrowaniem, nad którym unosi się proporzec wierności, wędrowaniem oznaczającym niejednokrotnie powrót do tych samych, ale coraz inaczej i coraz pełniej rozumianych autorów. Bywał Stala odkrywcą i komentatorem poetów wchodzących na scenę życia literackiego: Bronisława Maja, Jana Polkowskiego, Marcina Świetlickiego czy Artura Szlosarka, z maestrią pisał o dojrzałej i arcydzielnej twórczości Wisławy Szymborskiej i Ryszarda Krynickiego, z pewnością jednak na jego osobistym firmamencie najtrwalej i najjaśniej świecą gwiazdy Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza. (…) Zapisany w esejach Mariana Stali sposób myślenia jest zobowiązaniem do skupienia, którego nie może zabraknąć w życiu, jeśli ma ono zostać uznane za pełne.
Ze wstępu Andrzeja Franaszka
Marian Stala to godny sukcesor swoich znakomitych mistrzów: Kazimierza Wyki, Jerzego Kwiatkowskiego i Jana Błońskiego, uczony i krytyk o krystalicznym umyśle, jak nikt inny potrafiący przeniknąć najdelikatniejszą tkankę wiersza, odsłonić wszystkie jego pokłady, ukryte sensy i „światoodczucie” czytanych wnikliwie poetek i poetów. Przez kilka dekad uważnie obserwował ewolucję polskiej poezji, stawiał trafne diagnozy i ustanawiał hierarchie. W redagowanym przez nas wspólnie w latach 90. „NaGłosie” właśnie dzięki jego nieomylnemu słuchowi ukazywały się wiersze – często debiuty – czołowych dzisiaj twórców naszej poezji. Lektura jego tekstów to wielka lekcja skupienia, mądrości i wrażliwości, prawdziwa, jakże rzadka dzisiaj – w czasach chaosu i nadmiaru słów – duchowa przygoda.
Jerzy Illg