Co widzisz patrząc na okładkę „Paradajs”? Niesamowite, wakacyjne kolory, flamingi, które kojarzą się głównie z czymś pięknym i… wolnym. Czyż nie jest tak? Gdzieś w tle prawdopodobnie jest mieniąca się złotem słońca woda, a ty siedzisz sobie na leżaku z drinkiem z parasolką.
Mogłoby tak być? Z pewnością.
To by było na tyle z tych pięknych przeżyć.
Otwórzmy samą książkę.
Brud.
Nagość.
Przemoc.
Nienawiść.
Alkohol.
Narkotyki.
Seks.
Gwałt.
Morderstwo.
Brud.
Celowo użyłam tego słowa dwukrotnie. Tej historii nie da się opisać, tak po prostu. Ona męczy, wkurza, obrzydza, odziera ze wszystkiego co piękne. Dotyka duszy i wcale nie robi tego w subtelny sposób.
Fernanda Melchor nie hamuje się w słowach. Pisze to, co czuje i myśli.
Czy tak właśnie wygląda ten świat?
Z pewnością porusza do głębszej refleksji.
Domyślam się, że autorka będzie miała tyleż samo przeciwników jak i osób, które są zachwycone. Nie wiem czy tę książkę można polubić. Nie wiem czy można przejść obok niej obojętnie. Jeśli tak, to nie poruszyła w tobie tego, co powinna.
Czytałam ją z miną, prawdopodobnie sugerującą lekkie obrzydzenie i zdziwienie. Bo skąd te zachwyty? Co w niej jest takiego… super?
I tak. Niektórzy śmieją się z tego, że czytelnik „musi się przespać i przemyśleć swoją opinię”, ...