Legenda o polskim szlachcicu, który zaprzedał duszę diabłu.
"Ciemną już nocą jechał szlachcic Twardowski okolicą Podgórza. A było to w miesiącu sierpniu i na burzę się zbierało. Koń jego, spędzony długą drogą, nie był już posłuszny naglącym jeźdźca ostrogom, lecz naprzemian to po niebie spoglądał, to pod nogami gładszą ścieżkę wybierał. Nareszcie wjechali w zarośla gęste, któremi sunął się gościniec, poprzerzynany wybitemi przez deszcze wodomyjami; tu jeszcze straszniej zrobiło się szlachcicowi, jeszcze trudniej było iść koniowi; oddalone tylko błyskawice, przemykające się po niebie czarnem, wskazywały niekiedy drogę, słabo ją i chwilowo tylko oświecając. Szlachcic wzdychał ciężko, bo dawno był już wyjechał z domu, a w domu miał żonę młodą, żonę ukochaną, i lękał się zbójców, gdyż w trzosie wiózł dobry ładunek, spieniężony po stryju spadek. Koń, wtórując panu, zżymał się, chrapał, nastawiał uszy i niekiedy się zatrzymywał, jakby się czego lękał, zwracając głowę ku zaroślom. Gdy jeździec nagli konia a koń się opiera, nagle przy świetle błyskawicy ukazały się w krzakach twarze kilku zbójców i dał się słyszeć głos przeraźliwy:
— Stój!..."
"Ciemną już nocą jechał szlachcic Twardowski okolicą Podgórza. A było to w miesiącu sierpniu i na burzę się zbierało. Koń jego, spędzony długą drogą, nie był już posłuszny naglącym jeźdźca ostrogom, lecz naprzemian to po niebie spoglądał, to pod nogami gładszą ścieżkę wybierał. Nareszcie wjechali w zarośla gęste, któremi sunął się gościniec, poprzerzynany wybitemi przez deszcze wodomyjami; tu jeszcze straszniej zrobiło się szlachcicowi, jeszcze trudniej było iść koniowi; oddalone tylko błyskawice, przemykające się po niebie czarnem, wskazywały niekiedy drogę, słabo ją i chwilowo tylko oświecając. Szlachcic wzdychał ciężko, bo dawno był już wyjechał z domu, a w domu miał żonę młodą, żonę ukochaną, i lękał się zbójców, gdyż w trzosie wiózł dobry ładunek, spieniężony po stryju spadek. Koń, wtórując panu, zżymał się, chrapał, nastawiał uszy i niekiedy się zatrzymywał, jakby się czego lękał, zwracając głowę ku zaroślom. Gdy jeździec nagli konia a koń się opiera, nagle przy świetle błyskawicy ukazały się w krzakach twarze kilku zbójców i dał się słyszeć głos przeraźliwy:
— Stój!..."