Zachęcona pozytywnymi opiniami oraz w większości bardzo dobrymi ocenami, postanowiłam rozpocząć przygodę z Vesaas’em od „Pałacu lodowego”. Czy była to dobra decyzja? I tak, i nie…
Zaczęło się bardzo dobrze. Oto Vesaas poznał mnie z przebojową, rezolutną, popularną w szkole Siss. Chwilę później poznaję Unn: skromną, cichą, wiecznie trzymającą się gdzieś z boku szkolnego towarzystwa. Jedenastolatka bardzo zaintrygowała swoją osobą Siss, która to zapragnęła poznać ją bliżej. Miedzy dziewczynkami rodzi się nić porozumienia. Przyjaźń? A może bardziej uczucie ocierające się o głęboką fascynację? To już zależy od interpretacji własnej czytelnika.
Gdy pewnego dnia Unn znika, Siss zaczyna poznawać czym jest ból związany ze stratą bliskiej osoby.
Autor opisuje wydarzenia posługując się alegoriami, poetycko wiąże ze sobą przemyślenia, sytuacje. Nieraz robi to w naprawdę ładny sposób. Moją szczególną uwagę zwróciły opisy komnat lodowego pałacu: jedne mroczne, inne wzbudzające zachwyt, a jeszcze inne napawające lękiem lub ogromnym przygnębieniem. Właśnie strach, lęk, niepokój to te uczucia, które Versaas opisuje zręcznie i niekiedy w sposób piękny.
Dlaczego więc oceniam jedynie na pięć gwiazdek? Podczas lektury „Pałacu lodowego” od razu polubiłam tajemniczą Unn, natomiast do Siss poczułam empatię (najbardziej w drugiej połowie książki). Podoba mi się alegoryczne ujęcie tematu. Jednakże nie czuję u siebie tego zachwytu, który poczuli i...