W swoim debiutanckim tomie Marie Iljašenko jest poetką czasu zatrzymanego, spowolnionego, zwolnionego chwilowo z powinności mierniczych i konieczności asysty pędzącego ku przepaści świata. W takich okolicznościach do głosu dochodzi przeszłość, zarówno intymna, jak i dość zamierzchła, którą udaje się rozkodować z kulturowego pakietu obowiązkowych opowieści, odzyskać jej postaci, a krajobrazy przepisać na odwiedzane miasta i napotkane osoby. Lasy, morza czy pustkowia, które może przysypać śnieg, odcinając drogi i łączność, także sprawiają wrażenie bezczasowych enklaw, stanowiąc tematy i okoliczności wierszy. I choć może nigdy nie dotrzemy na Południe, którego wieże zegarowe – to pewne – buduje się przecież tylko po to, aby ich wskazówki stały bezczynnie, liczy się obranie kierunku i pierwszy krok, pierwszy trzepot skrzydełek.