Luter Krank , to księgowy więc na liczeniu zna się jak mało kto . Policzył więc ile finansowo on i jego żona wydają co roku na zorganizowanie świąt w amerykańskim stylu . A kiedy porozmyślał jeszcze na temat korków , straconego w nich czasu , kolejkach w sklepach , wpadło mu do głowy , że może by tak...ominąć święta ? Tym bardziej , że nastała doskonała okazja , ponieważ ich jedyna córka Blair wyjechała właśnie na rok do Peru z ramienia Korpusu Pokoju . Postanawiają więc , zamiast organizowania świąt , wybrać się w rejs luksusowym statkiem na Karaiby . Konsekwentnie trzymają się oboje tego pomysłu , mimo że na swojej ulicy stają się wręcz Persona non grata . Przez nich mieszkańcy ulicy nie zdobywają nagrody , za najpiękniej wystrojoną świątecznie ulicę , bo Krankowie , nie wciągają na dach Śniegurka , nie wieszają lampek , nie kupują choinki i nie wydają przyjęcia jak co roku...Wszystko byłoby super , ja zacierałam ręce i '' przyklaskiwałam '' poczynaniom Kranków , dopóki się nie okazało , że córuchna jednak wraca do domu na święta i mało tego , przywozi ze sobą peruwiańskiego narzeczonego , lekarza . Groteskowość przedstawienia świąt i gonitwy z nimi związanych przez Johna Grishama , mistrzowskie , ale koniec mnie zawiódł...bo po co narażać się na śmieszność i zależność od sąsiadów , tylko dlatego aby córka nie zobaczyła , że jej rodzice mogą mieć własne niezależne od niej życie ? marzenia i sposoby ich spełniania . ?