Samolot tkwił nieruchomo w osobliwej pustce między białą watą gęstych chmur w dole a niebieściutką kopułą nad nami. Nic do oglądania - normalna nuda lotu nowoczesnym areoplanem. Aż w chwili pewnej zaskoczyła mnie głupiutka symboliczna myśl - kilka godzin później zanotowałem ją w podróżnym notesie, dlatego zapamiętałem. Oto ona: chmury pod nami - to dramatyczny, skłębiony straszny los Żydów, zakończony ludobójczym finałem Holocaustu, natomiast jasny błękit nad nami - to los Żydów w ich własnej Erec Israel. Cała ta symbolika była nieścisła i dlatego niewiele warta: chmury pod nami były zupełnie jasne, a historyczny los Żydów był ciemny i czarny; błękit nad nami był wypucowany, a teraźniejszość żydowskiego państwa w Palestynie bynajmniej nie jest gładka ani beztroska; niebo Izraela ciągle jest zachmurzone i groźne. Takie niemądre, symboliczne myśli ożywiały mnie, gdy samolot, którego byłem pasażerem leciał z Bukaresztu do Tel-Awiwu. Był to wtorek, osiemnastego marca...