Powieść Kena Folletta „Nigdy” skończyłam czytać dzień przed wybuchem wojny. I tak jak nie dopuszczałam do siebie myśli, że możemy obudzić się w nowej tragicznej rzeczywistości, podszytej strachem o jutro, tak wtedy zrozumiałam, że to o czym pisze autor może naprawdę się zdarzyć. Byłby to koniec znanego nam świata. Przeraziło mnie to okropnie.
"Tyrani raczej nie są skłonni iść na ustępstwa, bo uważają to za oznakę słabości."
5, 4, 3, 2, 1... Pięć kroków dzieli najniższy stan gotowości od wojny nuklearnej. Wystarczy też pięć minut, by rozpocząć wojnę atomową. Czy ktokolwiek się porwie na tak destrukcyjny ruch? Przecież w tym układzie nie ma wygranych. Przegrywa cała ludzkość.
Autor z rozmachem ukazuje wielką politykę, działania wywiadowcze, za którymi stoją ludzie z krwi i kości kierujący się różnymi pobudkami, mający życie osobiste, plany i marzenia.
Pokazuje jak bardzo powiązane są polityczne naczynia, jaki wpływ ma pozornie nieistotna decyzja na jednym końcu świata na sytuację w zupełnie innym. A kolejne wydawać by się mogło niewiele znaczące lokalne konflikty niczym kostki domina uruchamiają lawinę, której nie sposób powstrzymać. Nikt nie chce się cofnąć o krok w obawie przed utratą twarzy i pozycji. Jednak w czasie gdy jedni politycy za wszelką cenę starają się zapobiec wojnie, inni stroszą piórka i prężą muskuły, nie zważając na konsekwencje. Dla polityków kolejne ruchy są niczym pionki przesuwane po szachownicy, ale kryją za sobą życie ludzi.
Follett pokazuje też jakimi ścieżkami wywiady różnych krajów walczą z terroryzmem, jak zdobywają informacje, ile przy tym ryzykują, pozostając jednocześnie bezimiennymi bohaterami w cieniu polityków, którzy zbierają laury i oklaski za przeprowadzone na podstawie ich informacji akcje. Bo w świecie polityki wszystko opiera się na informacji, pewnej i docierającej z odpowiednim wyprzedzeniem.
Znakomita książka, która rodzi ogromne obawy. Bo czy możemy być pewni, że to, co nigdy nie powinno się zdarzyć, nigdy się nie zdarzy?