Historia przedstawiona w książce jest jak rozwijający się pączek błękitnej róży. Sama sobą przyciąga tłumy, który bacznie śledzą rozwój wydarzeń, ale niewielu będzie na tyle wytrwałych, by doczekać do końca. Wszystko z tego powodu, że początek sugeruje powieść obyczajową z psychologicznymi momentami, które mają wywołać niepokój, a nie sam strach. Mamy tu element poznania dwóch postaci, ona celowo go kusi, on udaje, że nie jest zainteresowany, ale znając jego wersję widzimy, że ona działa na niego jak zawleczka od bomby. W jej towarzystwie nie jest sobą, co my i ona dostrzeże. Jest tutaj jednak pewna zależność, bo choć oboje od początku są przedstawieni jako ludzie gluty, czyli wzbudzają średnie zainteresowanie, to jednak co pewien czas robią coś, czego byśmy po nich się nie spodziewali. Dodatkiem są tutaj dziwne nocne zachowania, niedomówienia bohaterów głównych i tych pobocznych, rozmowa o śmierci, która staje się dziwną fascynacją, jakby chorą obsesją, którą druga strona akceptuje. Coraz częściej zauważamy też, że nie byli takimi naiwniakami, tylko każde z nich wiedziało co chce, tylko nam tego nie zdradzało. Autorka zawsze pokazywała ich z dwóch stron, pierwszej takiej ulanej, a później nagle robili lub mówili coś, o co byśmy ich nie podejrzewali. To wszystko idzie swoim wiejskim życiem, które on jej pokazuje. Później zjawia się inna kobieta, której zamiary nie znamy, ale się domyślamy. Tam już zaczyna się baza większego flirtu z bardziej intensywnymi niewyjaśnionymi ...