Ponoć nie należy sądzić książki po okładce, co zatem wolno zrobić, gdy okładka się spodoba? Czy wypada pochwalić? Moim zdaniem tak, i to jak najbardziej. Przecież ktoś włożył sporo pracy w jej końcowy wygląd, kombinował, przestawiał, aż wreszcie uznał, że dzieło jest gotowe. A ja teraz bez zbędnego krygowania się przyznam – ładna jest. Wysmakowana. Tak pięknie ukazuje starość. A może nawet odchodzenie. Bo alzheimer to przede wszystkim odchodzenie. Powolne gubienie siebie. Początkowo chory ma świadomość, że niedomaga, później ciężar tej wiedzy spada na opiekunów. Są nimi najczęściej członkowie najbliższej rodziny. To oni czują się w obowiązku zaopiekować się chorym. Jak to celnie ujęła jedna z bohaterek reportażu: „Przecież bezdomne zwierzę bierzemy pod swój dach, a mam się nie zająć człowiekiem?” Zatem zajmują się. Tyle tylko, że jest to praca na cały etat. A może nawet kilka etatów. Bo i sprzątaczka, i kucharka, i opiekun medyczny. Nie wspominając już o towarzyszeniu podczas wizyt u lekarza, w urzędach. Dochodzi do tego jeszcze dbanie o finanse chorego, czy też wykonywanie napraw w domu, a nawet palenie w piecu. Nie zapominając o tym, że chory w końcowym etapie choroby wymaga opieki całodobowo. Każda z historii jest inna. Lecz każda pokazuje rozterki opiekunów, ich brak przygotowania na to, czego doświadczyli. Co gorsza pokazuje również w jak niewielkim stopniu rodzina może liczyć na pomoc państwa. Autorka postarała się, aby przybliżyć czytelnikowi również samą chorobę. W książce znajdziemy garść informacji, które pomogą zdiagnozować chorobę oraz wskażą, gdzie można szukać pomocy. Świetna pozycja, która czyta się sama. Napisana rewelacyjnym językiem, sprawia, że odbiorca idealnie jest w stanie zobaczyć emocje targające rozmówcami pisarki. Polecam.