Mógłby to być całkiem przyzwoity kryminał, ma potencjał, akcja trzyma w napięciu i bywa wciągająca, ale nadmierne epatowanie drastycznymi opisami zbrodni, infantylni i jednowymiarowi policjanci (każdy z jakimś życiowym problemem, który sam sobie stwarza) oraz główna bohaterka cierpiąca na zaawansowaną merysujkowość (wszystko wie, wszystko potrafi i przewiduje posunięcia innych z dokładnością do jednego centymetra metodą znaczących mrugnięć powiekami) zniechęcają do sięgnięcia po kolejne tomy serii.
Stylistycznie razi przedziwna maniera opisywania z detalami stroju każdej z postaci, rozkładu i wystroju pomieszczeń w każdym miejscu, do którego bohater wchodzi czy pełnego menu każdego posiłku, podczas gdy nie ma to absolutnie żadnego znaczenia dla akcji. Moglibyśmy spokojnie żyć dalej bez wiedzy o tym, czy policjant przed wyruszeniem do pracy spożył na śniadanie jogurt z bananem i sokiem pomarańczowym, czy jajecznicę na bekonie. Odrobina takich życiowych smaczków dodaje powieści kolorytu, ale taka przesadna detaliczność każe podejrzewać, że autorka wypełnia tekst nieistotnymi duperelami, by wyrobić normę znaków na stronie.
Nie pomaga też bardzo toporne tłumaczenie, pokraczne konstrukcje gramatyczne i niepotrzebnie wydziwiane zwroty typu "[z głodu] burczało mu w żołądku". Mnie od czytania takich rzeczy coś zaczyna burczeć w głowie ;P
Nie twierdzę, że był to całkiem zmarnowany wieczór, ale książka typu "z braku laku przeczytać, odhaczyć, zapomnieć"....