Autorka „Czarnego morza”, które wciągnęło mnie w swoje mroczne otchłanie w ubiegłym roku, wraca z nową, niesamowitą powieścią. Już sam tytuł, „Nadciągająca fala”, wzbudził we mnie poczucie niepokoju i oczekiwania na coś nieuchronnego i ostatecznego. I to co przychodzi, nadciąga z siłą żywiołu, przed którym nie sposób uciec.
Życie Anki nie rozpieszcza. Ojciec ginie w wypadku, a matka tonie na oczach córki pozostawiając ją z olbrzymią traumą i panicznym strachem przed wodą. Wszystko się zmienia gdy poznaje Emila. Mężczyzna nie tylko pomaga jej pokonać własne fobie, ale ofiarowuje jej coś więcej – miłość. Mimo olbrzymich obaw zakochana kobieta angażuje się w ten związek całą sobą. Nawet gdy Emil odkrywa przed nią swój sekret, dziewczyna nie jest już w stanie się wycofać. Czy miłość rzeczywiście jest ślepa? Czemu Anka ignoruje wszelkie znaki na niebie i ziemi, które krzyczą UCIEKAJ!
A tych sygnałów pojawia się coraz więcej. Przerażające sny, budzące lęk dziwne widzenia. Ani bohaterka, ani czytelnik nie jest już w stanie odróżnić fantazji od rzeczywistości. Czy to wszystko dzieje się w jej głowie? Może winny jest nieziemski upał, będący przyczyną wielu niepokojących zjawisk? Martwe ryby, przemykające szczury, atakujące roje os, skoszone gradem zakrwawione ptaki. To wszystko buduje złowróżbne tło dla zdarzeń, które mają dopiero nadejść…
Akcja rozgrywa się nad morzem, ale tytuł ma przede wszystkim znaczenie metafory...