Książka ze zdjęcia to druga pozycja od Karoliny Macios, po jaką sięgnęłam. Pierwszą było "Czarne morze", która podobała mi się i mi się nie podobała. Miałam z nią ogromny problem, bo sama nie wiedziałam co o niej myśleć. Ostatecznie dlatego sięgnęłam z chęcią po "Nadciągającą falę". W końcu trzeba się przekonać, czy polecę w stronę wyższej oceny, czy jednak niższej i czy tym razem również będę miała tak wielki kłopot z jednoznacznym określeniem czy polecam, czy też nie.
Zacznę od tego, o czym ta książka jest. Macios wciąga od razu w klimat katastroficzny i szczerze mówiąc, oczekiwałam, że będzie właśnie bardzo ciężko, trudno, smutno, ale także, że będzie trzymać w napięciu, bo przecież nadciąga fala... akcja dzieje się w Gdyni i od razu zaznaczę, że tego również się nie spodziewałam. Z reguły tego typu thrillery nawet polscy pisarze wolą lokować raczej w USA. Ale to na plus.
Poznajemy główną bohaterkę, Ankę, która ma wizje. Ogólnie dziewczyna ma dość sporo problemów, bo po śmierci matki nie może się pozbierać i chodzi na terapię. Już się zapala Wam czerwona lampka, że to może właśnie psychoza? O tym musicie sami zdecydować podczas czytania, ale wyobraźcie sobie, że mama Ani umiera poprzez utonięcie i dziewczyna zaczyna się panicznie bać wody. Męczą ją koszmary z tym związane i w zasadzie ciężko stwierdzić czy to dzieje się w jej głowie, czy w rzeczywistości. Do tego poznaje Emila, który wydaje się być wspaniałym partnerem i opcją na przyszłość, ale Anka ma wrażenie, że wszystko sprowadza się do tego, żeby przed nim zwiewać gdzie pieprz rośnie i to czym prędzej, ale czy to nie tylko jej urojenia? W końcu pomaga jej uporać się z traumą...
No powiem szczerze, że faktycznie razem z główną bohaterką czytelnik miota się pomiędzy rzeczywistością, a czymś na kształt halucynacji i nie wiadomo co jest prawdą, a co nie. Gdy się tak zastanowić, to okropnie niepokojące i gdyby przydarzyło się człowiekowi w prawdziwym życiu, to można oszaleć na samą myśl.
Tytułowa fala ma w tym przypadku kilka znaczeń i myślę, że autorka chciała nam przekazać, że tak, jak świat może nas zbombardować ilościom wydarzeń, tak nasz umysł może nas zalać ilością emocji, myśli, leków, fobii. Kiedyś mur puści i to jest książka, po której trzeba usiąść i się zastanowić właśnie nad tym ile sami sobie nakładamy na głowy, ile dźwigamy i że w końcu może pęknąć mur, fala go po prostu pokonać.
Ta książka to mieszanka dreszczowca z obyczajówką i myślę, że gdyby przyszło ją zekranizować, to byłaby to równie trzymająca w napięciu produkcja, przy której czas leciałby bardzo szybko, ale natłok myśli tuż po obejrzeniu byłby ogromny. To jedna z tych książek, po których ma się kaca czytelniczego. Polecam!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Wielka Litera!