Sam pomysł jest bardzo ciekawy ale i karkołomny: pokazać i wytłumaczyć małym dzieciom, co to był Mur Berliński. No i nie jest to temat wesoły, choć wszystko się dobrze kończy. Może nie jest dziś łatwo tłumaczyć dzieciom, co to był socjalizm i na czym polegał jego konflikt z kapitalizmem na początku lat sześćdziesiątych, kiedy mur zbudowano i co to takiego "żelazna kurtyna". Nie ma o tym ani słowa. Być może z takiego założenia wyszli autorzy: by nie straszyć murem, polityką, zagłaskać sprawę, z historii zrobić historyjkę "für Kindgebrauch". I dlatego pokazać, iż to właśnie dziecko - jak w "Nowych szatach cesarza" Andersena - jako pierwsze mówi, że mur jest "fe"! To ono, nie mogąc pojąć jego sensu czy przeznaczenia, krzyczy że "mur jest nagi", to jest akurat odwrotnie: że należy go ROZEBRAĆ. I, jak u Andersena, dopiero wtedy wszyscy zauważają, że dziecko ma rację i naraz strzela w nich piorun: podejmują hasło dziecka. Jakby wcześniej sami do tego nie mogli dojść. Może to i jest jakiś rodzajem wytłumaczenia istnienia tego muru, ale raczej wątpliwe, bardzo naiwne i dość płaskie. Aż tak nie chroniłbym dzieci przed prawdą. Generalnie jestem przeciwnikiem dostosowywania historii czy literatury do wieku dziecięcego. Nie ma róży bez kolców. Lepiej, by dzieci o tym wiedziały od razu.
Natomiast obrazki znakomicie uzupełniają tę opowieść. Już mniejsza o to, że większość napisów na murze jest...po polsku. Dzieci muszą może zrozumieć, co się pisało po murach. K...