Od wczesnej młodości Steffen Möller należy do około pięciu procent wszystkich słuchaczy poniżej osiemdziesiątego roku życia, którzy określają się jako fani muzyki poważnej. Fan klasyki jest kimś w rodzaju heretyka pośród wiernych. Na imprezach nie potrafi porozmawiać o najnowszych przebojach, a na wycieczkach szkolnych jego kasety Mozarta i Brucknera są wyśmiewane nawet przez kierowcę autokaru. Nic dziwnego, że autor w końcu stał się hipokrytą, oświadczając: „Jestem fanem Queen...".
Dziś Steffen Möller wszczyna śledztwo: jak doszło do tego, że jest wielbicielem tak „dziwacznej" muzyki? Od czego zależy gust muzyczny? Od rodziców, genów czy charakteru? Przy okazji opowiada o swojej pierwszej i drugiej miłości w Wuppertalu, o studiach w Berlinie oraz emigracji do Polski. Nie unika odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak nagle zakończyła się jego kariera medialna w naszym kraju. Autor opisuje nieznaną grupę społeczną sympatycznych dziwolągów i zakamuflowanych szaleńców. To oni, urzędnicy bankowi, sprzedawcy, nauczyciele, księża, są prawdziwymi bohaterami tej autobiografii.
Kierując się impulsem, przysiadłem się do nieznajomych. Jakiś czas wszystko było w porządku. Nie rozumiałem ani jednego słowa z ich języka, nie miałem nawet pojęcia, czy to był język skandynawski, czy raczej słowiański. Tylko jedno jedyne słowo wydawało mi się znajome: „Tak". Podczas gdy próbowałem rozszyfrować, co to znaczy, dostrzegła mnie jedna z dziewczyn, bardzo atrakcyjna blondynka.
- Do you want a sausage?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Kiełbaskę - ktoś chce dać zupełnie obcemu człowiekowi kiełbaskę? Moja rodaczka Sabine nigdy w życiu by się na to nie zdobyła.
- Yes...
Wręczyła mi świeżo upieczoną kiełbasę, po czym ja, zebrawszy się na odwagę, jaka mi jeszcze pozostała, zapytałem ją, skąd pochodzą.
- From Cracow, Poland.
Byli to studenci historii sztuki.
- I see, Poland. - Po raz pierwszy tego wieczora na mojej twarzy zagościł uśmiech. - Can you tell me, what means „tak"?
Zanim jednak moja nowa znajoma zdążyła odpowiedzieć, złapał ją wpół student w okularach.
- It means „yes". - Wyciągnął do mnie rękę. - Hi, I'm Grzegorz. Can you say: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie?".
- Pardon? We Szczebrze... Can you repeat it?
[...]
Niestety nigdy już nie spotkałem tych studentów, nawet wtedy, gdy przez osiem miesięcy mieszkałem w Krakowie. Szkoda. Chciałbym im podziękować za pierwszą lekcję polskiej gościnności i - przy okazji - bezbłędnie wyrecytować szczebrzeszynowy łamaniec. Nauczyłem się bowiem na pamięć nie tylko pierwszych dwóch wersów, które zna każdy Polak, lecz całe dziesięć strof. Biada temu Polakowi, który mnie dziś niewinnie poprosi: „Powtórz proszę, w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie...". Niech spada na trzcinę i tam sobie brzmi.
(fragment) Decydujące niegdyś pytanie „W co wierzysz?" brzmi dzisiaj: „Czego słuchasz?". I tak oto klasyka jawi się jako muzyka grana przez sztywniaków we frakach dla starców czy kujonów. Steffen Möller, opisując swoje klasyczne uniesienia, staje się niepostrzeżenie oryginalnym orędownikiem zagrożonych dóbr kultury.
„Die Welt"
Dziś Steffen Möller wszczyna śledztwo: jak doszło do tego, że jest wielbicielem tak „dziwacznej" muzyki? Od czego zależy gust muzyczny? Od rodziców, genów czy charakteru? Przy okazji opowiada o swojej pierwszej i drugiej miłości w Wuppertalu, o studiach w Berlinie oraz emigracji do Polski. Nie unika odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak nagle zakończyła się jego kariera medialna w naszym kraju. Autor opisuje nieznaną grupę społeczną sympatycznych dziwolągów i zakamuflowanych szaleńców. To oni, urzędnicy bankowi, sprzedawcy, nauczyciele, księża, są prawdziwymi bohaterami tej autobiografii.
Kierując się impulsem, przysiadłem się do nieznajomych. Jakiś czas wszystko było w porządku. Nie rozumiałem ani jednego słowa z ich języka, nie miałem nawet pojęcia, czy to był język skandynawski, czy raczej słowiański. Tylko jedno jedyne słowo wydawało mi się znajome: „Tak". Podczas gdy próbowałem rozszyfrować, co to znaczy, dostrzegła mnie jedna z dziewczyn, bardzo atrakcyjna blondynka.
- Do you want a sausage?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Kiełbaskę - ktoś chce dać zupełnie obcemu człowiekowi kiełbaskę? Moja rodaczka Sabine nigdy w życiu by się na to nie zdobyła.
- Yes...
Wręczyła mi świeżo upieczoną kiełbasę, po czym ja, zebrawszy się na odwagę, jaka mi jeszcze pozostała, zapytałem ją, skąd pochodzą.
- From Cracow, Poland.
Byli to studenci historii sztuki.
- I see, Poland. - Po raz pierwszy tego wieczora na mojej twarzy zagościł uśmiech. - Can you tell me, what means „tak"?
Zanim jednak moja nowa znajoma zdążyła odpowiedzieć, złapał ją wpół student w okularach.
- It means „yes". - Wyciągnął do mnie rękę. - Hi, I'm Grzegorz. Can you say: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie?".
- Pardon? We Szczebrze... Can you repeat it?
[...]
Niestety nigdy już nie spotkałem tych studentów, nawet wtedy, gdy przez osiem miesięcy mieszkałem w Krakowie. Szkoda. Chciałbym im podziękować za pierwszą lekcję polskiej gościnności i - przy okazji - bezbłędnie wyrecytować szczebrzeszynowy łamaniec. Nauczyłem się bowiem na pamięć nie tylko pierwszych dwóch wersów, które zna każdy Polak, lecz całe dziesięć strof. Biada temu Polakowi, który mnie dziś niewinnie poprosi: „Powtórz proszę, w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie...". Niech spada na trzcinę i tam sobie brzmi.
(fragment) Decydujące niegdyś pytanie „W co wierzysz?" brzmi dzisiaj: „Czego słuchasz?". I tak oto klasyka jawi się jako muzyka grana przez sztywniaków we frakach dla starców czy kujonów. Steffen Möller, opisując swoje klasyczne uniesienia, staje się niepostrzeżenie oryginalnym orędownikiem zagrożonych dóbr kultury.
„Die Welt"