Aleksandra Świderska przekonuje mnie do gatunków, którym albo nie ufam, albo nie darzę szacunkiem. Polskie kryminały zawodzą mnie tytuł za tytułem, a te, gdzie w centrum jest romans, nawet nie znajdują się w strefie mojego zainteresowania, a jednak „Miasto gasnących świateł. Mgła" od teraz mieszka w moim sercu. Jestem całkowicie zauroczona kreacją bohaterów, ich barwnymi osobowościami i niełatwymi relacjami, a wątek kryminalny zaangażował mnie w takim stopniu, że MUSIAŁAM wiedzieć, co wydarzy się dalej. I tak oto znalazłam kolejny dowód, że ze swojej komfortowej strefy czytelniczej naprawdę warto wychodzić.
Ale dobrze. Po kolei. O czym tak wlaściwie jest to powieść?
O zbyt wysokich wymaganiach względem siebie i chęci bycia wystarczającym w oczach innych. O desperackim ukrywaniu swojej orientacji i próbach bycia kimś, kogo oczekuje od nas świat. O nauce zaufania i radzeniu sobie z demonami przeszłości.
Adam to detektyw wrocławskiej policji. Razem z Elką, silną i olśniewającą partnerką, zajmuje się sprawą seryjnego psychopaty, który po latach wrócił do miasta i znów morduje. Sprawa prawdopodobnie byłaby mniej skomplikowana, gdyby w całość nie był zamieszany Konrad — właściciel nocnych klubów dla gejów — który jest ucieleśnieniem wszystkiego, czego Adam wolałby unikać. Losy tej trójki zostają połączone, a wrocławski półświatek stawia przed nimi niejedno wyzwanie.
Od kreacji bohaterów przez tempo akcji po styl tworzenia zdań — wszystko tutaj wołało, że zostało stworzone dla czytelników takich jak ja i nie mogę wyjść z podziwu dla powieści Oli, która udowodniła mi, że polska proza niejednym jeszcze mnie zaskoczy. Gdzieś z tyłu głowy mam świadomość, że tytuł ten ma swoje wady, ale zostają one całkowicie przytłumione sympatią, więc nawet nie mam ochoty o nich myśleć, a co dopiero o nich wspominać.
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć słowa dedykacji, bo każdy z nas powinien je usłyszeć: „Dla wszystkich, którzy myślą, że są niewystarczający. Jesteście wystarczający".