Ponieważ bardzo rzadko wyruszam w kryminalne podróże wykraczające poza teren Finlandii i Szwecji (a od śmierci Henninga Mankella właściwie tylko Finlandii), raczej sama nie sięgnęłabym po tę książkę. Jest to prezent od Wydawnictwa Muza, za który w tym momencie dziękuję. Powieść może nie wywróciła mojego czytelniczego świata do góry nogami, ale okazała się całkiem niezłą rozrywką. Polubiłam bohaterów. Również morderca - samotny, stary mściciel - zdobył moje uznanie swoją wytrwałością i... chyba nawet jestem w stanie go zrozumieć.
Akcja toczy się w Neapolu. To miasto stało się miejscem zesłania dla inspektora Lojacono, na którym ciążą oskarżenia o współpracę z mafią. Koledzy policjanci oczywiście o tym wiedzą, więc Lojacono nie jest ich ulubieńcem. W najlepszym razie go ignorują, ale też bywają ironiczni i uszczypliwi. Jego obecność jako stróża prawa na komisariacie i w ogóle w mieście jest czysto teoretyczna, gdyż nie wolno mu angażować się w żadne dochodzenie. Po prostu gdzieś trzeba było go przesiedlić. Lojacono to ciekawa, a zarazem typowa postać policjanta, któremu w życiu trochę nie wyszło. Przywdział więc skorupę obojętności i tumiwisizmu, w głębi siebie skrywając krzywdę, żal, poczucie niesprawiedliwości, a przede wszystkim – ogromny niepokój o córkę, która nie chce go znać i z którą od wielu miesięcy nie ma kontaktu. Jedyną powiernicą inspektora staje się z czasem Letizia, w której trattorii co wieczór jada.
„Pech” chciał, że w noc zabójstwa młodego chłopaka, które okazało się początkiem serii, to właśnie Lojacono akurat miał dyżur i przyjął zgłoszenie. Już na miejscu zbrodni wykazał się o wiele większą fachowością i inteligencją niż jego koledzy, co nie umknęło uwadze pięknej, mądrej i rzeczowej pani prokurator…
I tak to się dalej toczy – w dość przewidywalny sposób. Dochodzi do kolejnych morderstw. Prasa nie pozostawia suchej nitki na działaniach policji. Inspektor okazuje się jedynym, który ma szersze pole widzenia i chciałby poprowadzić dochodzenie inną ścieżką niż ta najprostsza i najbardziej oczywista. Kiedy wreszcie zostaje dopuszczony do głosu (co nie oznacza, że od razu zaakceptowany i wysłuchany), zadaje fundamentalne pytanie, które pozwala spojrzeć na całą sytuację inaczej, świeżo. Gdy się chwilę zastanowić – to pytanie wydaje się oczywiste. W pewnym momencie musiało paść. Rozpoczyna się pościg za mordercą, którego z określonych i słusznych powodów ochrzczono Krokodylem.
Ta nieobszerna powieść składa się z rozdziałów relacjonujących akcję i pamiętnikarskich fragmentów pisanych przez Krokodyla, skrupulatnie realizującego swój plan. Fragmenty te pozwalają poznać metodę, kolejne etapy przygotowania i realizacji „dzieła”. Z czasem czytelnik odkrywa powiązania między ofiarami, ich rodzinami i zabójcą. Bardzo szybko orientuje się w nich inspektor i to wrażenie łatwości dojścia do rozwiązania jest według mnie wadą, pozostawia niedosyt. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby policjanci trochę bardziej się pomęczyli. Gdyby to jednak nie było takie proste, jak klarujące się też w oczywisty sposób uczucia bohaterek względem inspektora.
Ale uczciwie trzeba przyznać, że zakończenie jest bardzo mocne i to dobrze, że autor nie przestraszył się właśnie takiego i z niego nie zrezygnował. Ono ostatecznie przekonało mnie do książki. Doskonały jest też pierwszy rozdział, obwieszczający przybycie śmierci do miasta. A poza wszystkim – nie można pominąć świetnej przedmowy, w której autor nie tylko mówi o przyczynach powstania powieści i samym procesie jej tworzenia, ale także snuje ciekawe rozważania ogólne o pisaniu i byciu pisarzem.
Podsumowując – polecam, sama chętnie sięgnę po drugi tom.