Przedziwną strategię obrał Jacques Derrida, postanawiając na marginesie zmierzyć się z powagą myśli filozoficznej i jej nowożytnych rekapitulacji. Ale czy mógł obrać inny teren swych potyczek, skoro właśnie do niemarginalnej myśli o marginesie zaprowadziła go jego wcześniejsza refleksja o głosie i o piśmie, rozważania nad naturą dyskursu filozoficznego. \"Filozofia zawsze tym stała: myśleniem o tym, co względem niej inne. Co inne: co ją ogranicza i na podstawie czego w swej istocie może się określić i budować swe dzieło\" - powiada Derrida w jednym z esejów. Filozofia jest bowiem dziedziną nieustannie wytyczającą własne granice, a zarazem je przekraczającą: towarzyszy jej pragnienie zawłaszczenia wszelkiej \"inności\", która ją zasila i do której zmierza, a zarazem - przeciwnie - troska o to, czy w inności nie odkrywa przypadkiem przede wszystkim reguł własnego dyskursu. Z tego więc miejsca - z marginesu - pyta Derrida o miejsce filozofii i o miejsce dla filozofii. Glosując i komentując teksty Hegla, Husserla, Heideggera, Rousseau tropi niejako marginesy dyskursów tych filozofów; to, co rozwijało się niejako \"mimo\" ich myśli, czy wręcz (jak w wypadku Valéry\'ego) wbrew niej. Ale zapisując marginesy tomów składających się na kanon historii myśli, nieuchronnie odsłania-tworzy kolejne marginesy. Nie może bowiem pozostać bezstronnym glosatorem: natrętnemu pytaniu o marginesy filozofii towarzyszy natrętny gest ich zapełniania, śledzony z osobliwą egzaltacją: od ust wypowiadających słowo, poprzez labirynty wychwytującego je ucha, szczególnie skojarzonego z wewnętrznością waginy, aż po ślad utrwalony na papierze przez maszynę drukarską. - Janusz Margański