Bardzo osobista dla mnie powieść. Znalazłam w „Łyżeczce” strzępki (na szczęście tylko strzępki) relacji z moją mamą i całkiem sporo odniesień do relacji moja mama - babcia.
I zadrżała mi dusza, jaką mamą dla moich córek jestem ja. Wszyscy chcemy dobrze dla naszych dzieci, tylko na ile to chciejstwo jest irracjonalne i wyrządzające krzywdę, na ile służy dzieciom, a na ile nam samym. Bo same dobre intencje to za mało.
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich rodziców cierpiących na syndrom opuszczonego gniazda, ku przestrodze. O toksycznej miłości matki do dorosłego dziecka i nierównej walce, do której musi stanąć ta córka i cała jej rodzina.
Książka zaczyna się dramatycznym wyznaniem: zabiłam moją matkę. Nie jest to jednak kryminał, ani historia z której wieje grozą, lecz nowy gatunek w mojej klasyfikacji - powieść ZGROZY.
Nie spodziewałam się, że zwykła obyczajówka polskiej autorki wywoła u mnie takie emocje. Opisana historia tak bardzo zapadła mi w duszę i tak bardzo mnie wciągnęła, że nie miałam ochoty analizować tła, klimatu, epizodów, bohaterów, czepiać się, że postać matki przerysowana. Powieść traktuję jako niepodzielną całość, znakomitą i poruszającą.
Powydziwiam tylko przy jakości nagrania, bo słuchałam audiobooka. Jeśli w roli lektorów zatrudnia się tak znakomitą aktorkę jak Grażyna Barszczewska, bardzo dobrą Małgorzatę Buczkowską, to obsadzenie w roli męskiej aktora, który czyta jak ReadSpeaker, czy inny syntezator mowy, po prostu zgrzyt...